Majowy półmetek



Ahoj Blogosfero! Już od kilku dni zbieram się w sobie, aby napisać kilka słów o naszej majówce, (a właściwie o połowie maja bo ona za chwilę!) ale od jej czasu tyle się już wydarzyło, że mam wrażenie, że ten długi majowy weekend był wieki temu. Ale po kolei :) 1 maja świętowaliśmy z Mężem naszą czwartą rocznicę ślubu! Była pobudka o szóstej (dziękujemy Ignacy) śniadanie (prawie) do łóżka i potem pyszny obiad z pizzą w roli głównej. 



























Tak naprawdę to mieliśmy weekend 5dniowy, gdyż w poniedziałek, 4 maja wyruszyliśmy do Johannesburga na rozmowę w sprawie wizy. Spotkanie miał Mąż. Wizę dostał i za 2 tygodnie leci do USA na konferencję! Cieszę się ogromnie i mimo, że nie jest fajnie rozdzielać się na dłużej ( kiedyś pojechałam sama do Pl na ponad 6 tygodni i potem zgodnie stwierdziliśmy, że nie była to najlepsza decyzja) to bardzo się z Iggim cieszymy i dopingujemy karierę Męża i Taty! No a poza tym, fajnie jest też zajrzeć na chwilę do Joburga. Odwiedzić znajomych, wstąpić to tu to tam i potem, zmęczonym, wrócić do Bloem! Nasz domek nabrał też zupełnie innego wymiaru.  Otóż kilka tygodni temu dostaliśmy kominek, który sprawił, że teraz już zima nam nie taka straszna! Możemy siedzieć wieczorami w salonie i rozkoszować się przyjemną temperaturą! Tak, jest bardzo cozy! Ostatnio żartowaliśmy, że nasze wyprawy Joburgowe są bardzo ambasadowe :) Otóż większość wypraw była właśnie z ambasadami w roli głównej ( mozambikowa, namibiowa, polska, amerykańska - jak dotąd). Hmm, coś mi się zdaje, że wkrótce znowu tam zawitamy!

A potem, weekendowo - wybraliśmy się w okolice Clarens, 20 kilometrów od tego miasteczka odbyło się wesele przyjaciół. Bardzo dobrze bawiliśmy się w wśród bliskich nam osób. Począwszy od piątku, kiedy to wszyscy razem braaiowaliśmy, przez sobotę, taką fajną, z czasem na drzemkę... z super zabawą, dobrym jedzeniem i tańcami i potem niedzielą, senną nieco, pochmurną (!), z poczuciem, że dobrze jest wrócić do domu...

Pięknie tam!











































Ostatni tydzień, mimo, że był bardzo intensywny i obfity w dobre wydarzenia, był dla mnie wyjątkowo, w y j ą t k o w o męczący. Ignacy przechodził skok wzrostowy - 6 miesięczny - co w praktyce polegało na piciu mleka NON STOP! Chyba powoli kończy się ten etap i dobrze, bo inaczej nie wiem jak bym funkcjonowała. Sleep deprivation to nic fajnego. Zwłaszcza, kiedy stan niedosypiania utrzymuje się dłuuugo... Zaczęliśmy też niedawno eksperymentować z nowym jedzonkiem, mam więc cichą nadzieję, że nieco mnie ten fakt odciąży :) Kocham mojego małego ssaka, ale chwilami na prawdę jest to wyczerpujące. Takie bycie w mlecznym pogotowiu. A w momentach większego zapotrzebowania - nie ma mowy  odciąganiu mleka na potem, aby np. Tata mógł uraczyć Syna butlą!

Ale nic to, damy radę, prawda?

Stęskniłam się nieco za Wami. Witajcie Kochani! Dobrego wieczoru!!


Komentarze

Popularne posty