Mix świąteczno-noworoczno-polskich myśli :)



Wiem, że już luty i że zaczynam blogowy rok z opóźnieniem, ale nie wyobrażam sobie powrotu tutaj bez odrobiny chociaż wstępu co się z nami, ze mną, działo od grudnia do teraz. Myśli jest ogrom, ale po kolei!

Tak więc w połowie grudnia polecieliśmy do Polski. Spędziliśmy tam ponad 5! tygodni. Długo i wcale nie aż tak bardzo ... Spędziliśmy tam pierwsze od czasu wyprowadzki do Afryki i drugie jako małżeństwo, święta Bożego Narodzenia, Nowy Rok i kawałek stycznia. Był to dobry i owocny czas, mimo, że taka wyprawa całej naszej czwórki i to w zimie  do najłatwiejszych nie należała :) Wymagała trochę logistyki, dużo cierpliwości i nerwów tu i ówdzie nadszarpniętych, ale jakoś daliśmy radę. Mało tego, chcieliśmy jak najwięcej dobrego z tego wyjazdu wynieść w naszych sercach (i wywieźć w walizkach, haha) i myślę, że nam się udało :) 

Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy nas tak miło przywitali, gościli, gotowali dla nas smakołyki (ogórkowa mojej mamy wymiata!), przyrządzali śledzie (Jaśka stałe zamówienie) i karmili rosołkiem (Ignacy wniebowzięty! rosołu domaga się w domu teraz niemalże codziennie!) Bardzo doceniam zaangażowanie niektórych członków naszych rodzin, przyjaciół, znajomych. Chęć spotkania z nami i gotowość przyjazdu czy też innego dostosowania się do naszej ekipy, bardzo mnie wzruszała! Jednocześnie też przepraszam wszystkich, z którymi mimo szczerych chęci - spotkać się nie udało. Następnym razem! 

Pierwsze plany wyjazdowe do Polski w 2017 roku pojawiły się już chyba w kwietniu. Potem miała być majówka, potem sierpień, wtedy nawet miałam już wykupiony dla siebie i Franula bilet do PL, ale z jakiegoś powodu coś się nie zgrywało. Może to przeczucie, może intuicja, w każdym razie nie do końca czułam wtedy, że to dobry moment. Tak więc po anulowaniu sierpniowych biletów, kiedy to obydwoje z Jaśkiem poczuliśmy, że jednak grudzień to jest TO, zaczęliśmy śledzenie ofert biletowych i z czasem przekonanie, że to dobry plan tylko rosło. Mało tego, udało nam się znaleźć bilety w bardzo korzystnej cenie i to przelot z Bloemfontein, co okazało się nie tylko ułatwieniem, ale też niezbędnym rozwiązaniem biorąc pod uwagę ilość i objętość naszych klamotów!!! Jechaliśmy bez wózka a i tak myślę, że mielibyśmy problem z zapakowaniem się do naszego auta z tym wszystkim, tak więc podróż do Johannesburga mogłaby nie być wcale łatwa. (do tej pory lataliśmy z Johannesburga a do Joburga dojeżdżaliśmy autem właśnie). 

Czas świąt jest zawsze czasem wyjątkowym. Tak też było i teraz. Mimo, że nie doczekaliśmy się białego puchu ( jak zaczęło sypać w wieczór kiedy wylatywaliśmy - tak sypało przez tydzień!!) było klimatycznie. Na początku łagodnie, temperatury na plusie a na koniec pobytu było też mroźne -15! Chwilę zajęło naszym krasnalom przyzwyczajenie się do kurtek i wszystkich tych warstw zimowych. Ignacy dopiero po 2 tygodniach bez protestów zakładał buty, ale jak wyszliśmy na spacer przy konkretnym mrozie to sam wracał do kocyk do domu :) Jestem dumna z Ignacego, był super odporny na wszelkie bakterie, które sporo osób w naszym otoczeniu skutecznie atakowały, on jednak przez cały pobyt pozostał zdrowy jak ryba! Franul trochę nam się przeziębił i zagilał, ale dziadkowy amol i drobne nasze zabiegi pomogły i po jakimś czasie było lepiej! Teraz obydwaj chętnie (mniej lub bardziej) jeżdżą do szkoły i są zdrowi więc sytuacja w pełni opanowana!

Mam poczucie, które mnie nie opuszcza nawet teraz po powrocie, że ten pobyt w Polsce był inny niż poprzednie. Wróciłam do Bloem z głową pełną myśli, które czekają na ułożenie się i obgadanie z moją drugą połową, już właściwie obgadywać zaczęliśmy! W tym sensie pięć tygodni to kawał czasu, sporo się może wydarzyć :) Bardzo na plus, na ogromny plus postrzegam teraz moje rodzeństwo. Super było móc widzieć jak się zmieniają, w jak różnych momentach życiowych są. Miałam też szczęście spędzić z nimi, razem i z każdym osobno sporo czasu. Śmiałam się, że była to pierwsza od dawna moja wizyta w Polsce bez dziecka u piersi. Na prawdę to odczułam :) Mogłam ruszyć w różne miejsca sama lub z Jaśkiem, mogłam skoczyć do kina, na pogaduchy z koleżanką czy na koncert, który bardzo wyjątkowo wspominam, a wszystko to bez stresowego patrzenia na zegarek i kontrolowania czasu karmienia :) Inna jakość, było mi tego trzeba. 

Końcówka pobytu była w moim przypadku bardzo emocjonalna. Rozklejałam się jak nigdy wcześniej i to zaczęło mnie "brać" już na chwilę przed wylotem. Pierwsze chwile po przylocie też upłynęły w takim lekko nostalgicznym nastroju... Cóż, czasami i taki etap trzeba przerobić! Wraz z końcem stycznia udało nam się jednak wdrożyć na nowo w naszą tutejszą codzienność. Szykuje się trochę zmian.  Niektóre projekty się rozwijają, do podjęcia decyzji o zamknięciu niektórych też dojrzewam. Będzie ciekawie, mam nadzieję!

Jedną z myśli na 2018 rok ( nazwać to też można postanowieniem albo planem?) jest aby pisać więcej. Doszłam do wniosku, że pisanie to jedna z tych rzeczy, które mnie uszczęśliwiają, poprawiają nastrój i sprawiają, że jestem zrelaksowana i spełniona. Tak  więc chciałabym tu więcej pisać, być. Kto wie, może to będzie ostatni rok Agnesss in Africa? Nie wiadomo! Do następnego!

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty