Rzecz o przyjaźni.
Dzisiejszy post powstał w ramach kolejnego bardzo
inspirującego cyklu „Klubu Polek na Obczyźnie”, do którego należę już od dosyć
dawna. W ostatnim czasie KLUB nam się rozrósł i jego skład wchodzą Polki mieszkającew bardzo różnych zakątkach naszego globu. Zachęcam do zajrzenia na stronę, fb
lub Instagrama. Może znajdziecie tam coś dla siebie??
Projekt o przyjaźni zachęca do potraktowania tematu
dowolnie i daje nam dużą swobodę. To bardzo dobrze, bo w mojej głowie już od
dawna kłębiły się myśli w temacie przyjaźni właśnie. Nadeszła więc pora i
okazja aby je nieco poukładać i się nimi z Wami podzielić! Zapraszam!
Czas mieszkania za granicą jest, tak czuję, przełomowym
okresem w moim życiu. Przełomowym w wielu kwestiach. Jedną z nich jest kwestia
przyjaźni. Przyjaźni polskich, „starych”, zawartych podczas studiów lub pracy
czy jeszcze „starszych”, sięgających podstawówki. Przyjaźni nowszych; zawiązanych
tutaj, w RPA.
Od zawsze byłam i jestem osobą towarzyską i nowe
znajomości zawieram dosyć szybko. Poza tym całą naszą rodzinką jesteśmy mobilni
i bywamy w różnych miejscach, środowiskach, sytuacjach, tak więc grono naszych
bliższych lub dalszych znajomych jest zróżnicowane i szerokie.
Kiedyś uważałam, że to takie fajne mieć rzesze znajomych
i dzięki temu poczucie, że zawsze będzie ktoś obok, ktoś niemal na wyciągnięcie
ręki. Nasz wyjazd tutaj, życie z dala od Polski, zweryfikowało dawną wizję.
Zaakceptowałam fakt, że niektóre znajomości się rozpływają, zanikają albo nie wiadomo
kiedy wyparowują. A inne trwają i co więcej, rozwijają się. Obserwowanie losów
tych znajomości od zawsze było dla mnie fascynujące. To taka twórcza lekcja
życia, która uczy mnie odkrywać priorytety i dostrzegać rzeczy ważne.
Zacznijmy od tych przyjaźni co wygasły. Zauważam, że w
ostatnich latach stałam się nieco bardziej wymagająca jeśli chodzi o
utrzymywanie znajomości. Lubię, a czasami zwyczajnie potrzebuję wi(e)dzieć, że
druga strona wkłada jakikolwiek wysiłek, aby znajomość utrzymywała się, a
najlepiej rozwijała. Jeśli dzieje się inaczej, trudno. Najczęściej oznacza to,
że koleżeństwo nie było na dobre i złe i że życiowe różne
czynniki nie sprzyjały. Najwięcej takich historii mam w swoim dorobku tych polskich. Część rozluźniła się samoistnie, bo już nie widywaliśmy się
codziennie na korytarzach firmy, albo skończyły się wspólne, grupowe wyjścia do
kina. Część się rozmyła bo zmieniły się nasze życia, priorytety. To też w
porządku. Co wydaje się ważne, nie przypominam sobie, aby z kimkolwiek znajomość
zakończyła na wojennej ścieżce. Owszem, cenię sobie szczerość i jestem dużo
odważniejsza w artykułowaniu swoich potrzeb, biorąc pod uwagę, że nie każdy
może owe potrzeby zrozumieć, ale nie zdarzyło mi się, bynajmniej face to face, rozstać się w gniewie. Jestem
zdania, że wyrażanie swoich uczuć jest ogromnie ważne. Nauczyłam się tego
dzięki mojemu małżeństwu i po takim treningu ( który ciągle trwa) dużo łatwiej mówić o swoich odczuciach innym. Wierzę, że pozostawienie myśli niewypowiedzianych
nie przynosi nic dobrego. Powoduje frustracje a magazynowanie owych
niewyartykułowanych myśli sprzyja zgorzknieniu i smutkom. Nie mówiąc już o
niekontrolowanych wybuchach, w najmniej spodziewanych i odpowiednich momentach.
Czasami ryzykujemy niezrozumienie – ktoś może nasze słowa odebrać jako wyrzut/ zarzut/ atak - w moim przypadku najczęściej dotyczy to znajomych z Polski. Ale i tak warto próbować wyjaśniać, mówić o tym co nas zabolało czy co sprawiło radość. Polecam!
Czasami ryzykujemy niezrozumienie – ktoś może nasze słowa odebrać jako wyrzut/ zarzut/ atak - w moim przypadku najczęściej dotyczy to znajomych z Polski. Ale i tak warto próbować wyjaśniać, mówić o tym co nas zabolało czy co sprawiło radość. Polecam!
Jako inną grupę znajomych, wyszczególniłabym tych, na
cześć. Takie też są ok. Nasze obecne social mediowe życie takim sprzyja. I
mimo, że nie utrzymujemy znajomości na co dzień to i tak miło jest raz na
jaaaakiś czas usłyszeć „How are you”, „I’m thinking of you” i tym podobne...
Czasami przypadkowo dostrzeżone czyjeś zdjęcie na fb działa jak impuls.
Wspomnienia odżywają i wracają do nas. I to tez jest dobre.
Grupa trzecia i chyba najważniejsza to te przyjaźnie,
które trwają i co więcej rozwijają się (!!!). Niezmiernie cieszą mnie one
każdego dnia. Nawet jeśli są one oparte na jednym mailu co jakiś, długi lub
krótki czas, czujemy wtedy, że nie ważne ile czasu by minęło i ile kilometrów
by nas dzieliło, jesteśmy blisko. Bez wyrzutów, za to ze szczerym słowem. Rozumiemy
się, potrzebujemy dzielić się myślami, opowiadać o zmianach w naszym życiu lub
o ich braku, o frustracjach i zawodach. O trudnych i łatwych momentach.Wierzę,
że te przyjaźnie, które już przetrwały kilka lub kilkanaście lat, będą trwały
dłużej. Bardzo bym tego chciała.
Uważam, że nie należy unikać trudnych tematów i co
dziwne, łatwiej jest mi takich tematów dotykać z ludźmi poznanymi na emigracji.
Może z racji tego, że tutaj nie ma przekonania, że „przecież znam Cię od dwudziestu
lat to znam cię najlepiej”. takie podejście bardzo mnie drażni, nie jest zgodne
z prawda Dużo trudniej wtedy o przestrzeń do pokazania siebie jaka jestem teraz,
na bieżąco wraz z wszelkimi aktualnymi rozterkami. Może też łatwiej jest
budować przyjaźń od podstaw, kiedy jest się doroślejszym, znacznie dojrzalszym
niż w liceum?? Tego jeszcze nie wiem, ale wiem na pewno, że nie wyobrażam sobie
swojego własnego rozwoju osobistego bez udziału ludzi wokół. To w znacznej
mierze dzięki znajomym i przyjaciołom mogę się rozwijać a codzienne doświadczenia,
jeśli je dobrze wykorzystamy mogą bym cennymi lekcjami życia J
Pewnego razu przeczytałam bardzo ciekawą myśl o przyjaźni
na emigracji – że tutaj zaprzyjaźniasz
się bardziej. Nie masz rodziny i kręgu znajomych jak w ojczyźnie, dzięki czemu
te nowe znajomości dużo szybciej wkraczają na poważniejszy poziom. W nowej
sytuacji życiowej – prosisz o pomoc bez owijania w bawełnę, pomagasz w
pilnowaniu dziecka, odwozisz na autobus/ samolot ( zwłaszcza w Bloem, gdzie
transport publiczny nie istnieje). Prosisz ale tez nie zrażasz się odmową. W
dużej mierze odnajduję w takim podejściu siebie. Jeśli chcę pójść na randkę z
mężem i nie zbankrutować na opiekunkę dla Ignaca, proszę koleżankę, czy nie
miałaby może chęci posiedzieć wieczorem u nas, przy kominku, gdy syn będzie
sobie smacznie spał (teraz, gdy jest starszy jest łatwiej pod tym kątem). Kiedy
potrzebuje porozmawiać o tym co mnie nurtuje, piszę do koleżanki i bezpośrednio
wskazuję że potrzebuję babskiej rozmowy. A podczas spotkania mówię co mi na sercu
leży. Czy z taką łatwością załatwiałabym sprawy w Polsce?? Nie wiem.Nie mam
porównania, nie mieszkałam z dzieckiem w Wawie a życie towarzyskie toczyło się
głównie wieczorami, było to naturalne. Myślę, że z natury nie jesteśmy nauczeni
dzielenia się swoim czasem. Żyjąc w biegu dużo trudniej dostrzec potrzeby
innych wokół, nawet jeśli nazywamy tych innych – przyjaciółmi ...
Aby jednak nie kończyć taką minorową nutą, chciałabym w
tym miejscu zaznaczyć, że my tutaj od samego początku zostaliśmy bardzo dobrze i
przychylnie przyjęci. Poznaliśmy ogrom przyjaznych ludzi, którzy zupełnie
bezinteresownie pomogli nam w różnych momentach naszego życia. Jedni byli obecni
w naszym tutejszym życiu na chwilę, inni są w nim do dziś, zawsze kiedy ich
potrzebujemy. Bardzo budujący jest również fakt, że widzę i czuję, że wiele z
nich ma szansę zostać przyjaźniami na lata. Zatem z pełnym przekonaniem
twierdzę, że zawarcie nowych, wartościowych przyjaźni na lata, możliwe jest w
każdym momencie naszego życia. Pewnie nie zawsze będą przychodziły one tak
automatycznie jak te podstawówkowe, ale może za to będą bardziej dojrzałe i
świadome?? Każdy aspekt ma wiele plusów, trzeba tylko mieć oczy otwarte aby je
dostrzec!
(Wszystkie obrazki/ grafiki pochodzą z Pinteresta) :)
Fajny post, poproszę takich więcej! Milo się czyta.
OdpowiedzUsuń