Orania
Niewątpliwie wiele jest miejsc na naszej Ziemi,
które jawią się rajem dla wielu. Miejsc, w których chciałoby się nie tylko
spędzić emeryturę, ale również przeżyć całe życie. Jednym z takich miejsc jest
niewielka miejscowość położona w centralnej części Karru, krainy geograficznej w
Południowej Afryce. Oranja.
Kilka ‘rajskich’ cech Orania ochoczo dzieli z
innymi miejscami na świecie. Położona nad rzeką, pośród zielonych łanów
uprawianej tu wszędzie pszenicy; niezmierzone przestrzenie suchego oceanu, dające
poczucie nieskrępowanej wolności; 90% dni w roku jest słonecznych - zapewnia to
trzymanie się z dala od jesiennej deprechy, kiedy to wracają stare lęki.
Tutaj lęk niemal nie ma prawa wstępu. Poziom
bezpieczeństwa należy do najwyższych w kraju. Wszyscy zdolni do pracy są
zatrudnieni, więc nie ma problemu z bezrobociem. Młodzież opuszczająca mury
rodzinnego miasta plasuje się w czołówce najlepszych studentów, a sama Orania
generuje dochód pomimo całkowitego braku rządowych dotacji. Jakiż to cudowny
przepis na utworzenie takiego miejsca? Spróbujmy się temu przyjrzeć nieco
wnikliwiej.
Własność prywatna. Miasto nie bez powodu nie
otrzymuje żadnych subwencji od rządu. Jest to bowiem prywatna własność jego
dziewięciuset mieszkańców. Nie każdy może być tym mieszkańcem. Mogą nimi zostać
jedynie ci, którzy opowiadają się za podtrzymaniem tradycji bycia Afrykanerem,
tylko oni mają prawo do osiedlenia. Językiem używanym jest Afrikaans; co prawda
wszyscy potrafią mówić po angielsku, ale nie chcą tego robić i nie robią. Ech,
pokłosie brytyjskich zaszłości/ambicji najeźdźczych...
Pojęcie ‘miasto prywatne’ zapewne wzbudza ciekawość,
a przynajmniej pewien niepokój. Co to właściwie znaczy i jak wyglądają relacje
z rządem? Otóż jakieś 20 lat temu, ziemia pod zabudowę została zakupiona przez
firmę powołaną specjalnie w tym celu. Firma ta, założona przez kilkadziesiąt
zdeterminowanych rodzin afrykanerskich, istnieje do dziś, ma się dobrze i jest
nawet notowana na giełdzie. Kupuje ona ziemie od państwa, a następnie oferuje
ją nowo przybyłym mieszkańcom. Decydując się na kupno kawałka ziemi z obszaru
miasta, faktycznie kupuje się akcje ww firmy, co zezwala na osiedlenie. Jeśli ktoś
nie posiada pieniędzy na zakup ziemi, może dostać pożyczkę, ale jedynie z
prywatnego banku znajdującego się w strukturze firmy. Banki w Południowej
Afryce bowiem nie pożyczają pieniędzy z przeznaczeniem na kupno akcji! Prywatny
Bank Oranii pobiera niewielką prowizję i odsetki, a zarobione pieniądze (będące
faktycznie własnością udziałowców, czyli mieszkańców) są przeznaczane na zakup
kolejnej cząstki ziemi dla miasta [na ten przykład pewien mieszkaniec Oranii
opowiadał nam: ta góra tutaj to jest dopiero w planach, ale tamtą już kupiliśmy
- w zeszłym tygodniu]. W skrócie: prywatna firma posiada to miasto, a jego
mieszkańcy posiadają firmę. Im więcej ktoś posiada ziemi, tym ważniejszym jest
udziałowcem.
Podatki. Każdy mieszkaniec obowiązany jest płacić
podatki rządowi SA, państwo natomiast nie wypłaca miastu żadnych subsydiów.
Wiąże się to z historią miasta; kiedy ustrój polityczny w latach 90 ulegał przemianie,
dzisiejsi mieszkańcy Oranii nie zgadzali się wówczas z niektórymi wytycznymi
owych zmian. Soczysta będzie wzmianka, że opowiedzieli się przeciwko zniesieniu segregacji rasowej... Ale to nie temat na tego posta. W wyniku debaty z rządem
utrwaliła się więc umowa, że mogą oni do pewnego stopnia żyć kreując swoje własne
zasady, ale na ich tworzenie nie dostaną oni ani jednego rządowego centa. Oczywiście rząd zaznaczył, że z podatków nikogo zwolnić nie może i będzie je po
wieki skwapliwie akceptować.
Finanse. Może pojawić się więc pytanie, jak oni sobie w
ogóle radzą?! Otóż nie radziliby, gdyby w większości nie byli porządnie
wykształconymi i świadomymi obywatelami. Energia czerpana ze źródeł
odnawialnych (głównie ze słońca), segregacja śmieci, recykling - to hasła im
nieobce. Biznesy takie jak SPA, hotelowe domki z dębowych bali czy świetnie
zagospodarowany brzeg największej rzeki w kraju (‘Orange river’) przyciągają
turystów jak nektar pszczoły. Przedsiębiorczość to cecha z którą się tu
dorasta. Ze względu na swoje niewiekie (dotychczas) rozmiary, nie może być mowy
o szukaniu pracy w wielkich firmach, ponieważ nie ma tu takich. Dlatego każdy
zakasuje rękawy i staje sie przedsiębiorcą zarabiającym na siebie i swoją
rodzinę, co zresztą świetnie wpisuje się w charakter miasta [vide: flaga
Oranii, czyli chłopiec zakasujący rękawy czym daje znać, że jest gotowy do
najcieższej nawet pracy – zdjęcie poniżej]
Zakasywanie rękawów i branie spraw w swoje ręce i
determinacja do bycia odrębną od reszty kraju społecznością znajduje też wymiar
w rodzaju używanej waluty. Jest nią ustanowiona kilka lat temu wyłącznie na
potrzeby miasta ORA.
Źródło: Internet |
Chociaż nie jest akceptowana nigdzie poza granicami
Oranii, to w samym mieście spełnia swą funkcję aż nadto dobrze. Mieszkańcy są
dumni, że mogą podkreślić jeszcze bardziej swą wyjątkowość, a do tego turyści,
zainteresowani zabraniem pamiątki, często zabierają jeden lub dwa banknoty.
Dzięki temu zmniejszają ilość pieniądza na rynku, a tym samym podnoszą jego wartość.*
Ciekawym zagadnieniem jest też rodzaj edukacji.
Jedna z dwóch szkół obecnych w mieście, jest szkołą absolutnie
niekonwencjonalną. Tu jedynym obowiązkiem uczniów jest pokazanie na koniec
tygodnia opracowanych przez siebie wyników. Jeśli zadania nie są wykonane,
uczeń jest karany i przez kolejny tydzień ma zostawać o godzinę dłużej w
szkole. Jeśli natomiast spisał się wzorowo, zostaje nagrodzony i w przyszłym tygodniu
codziennie ma dodatkową godzinę wolnego. Nie ma lekcji!!! Każdy natomiast ma
swój obowiązek: ktoś odpowiada za naprawę zepsutego kranu, inny za zamówienie
kredy do tablicy, jeszcze inny za naprawę komputerów a jeszcze inny dba o ogród.
Wszystko przecież w duchu zakasywania rękawów! I nie pytajcie, czy ten system
działa w środowisku tak młodych przecież ludzi. Po prostu działa. Uczy
odpowiedzialności, odwagi i wiary w siebie. Wątpiącym dobrze radzę: poczytajcie
Korczaka.
Prezentacja Oranii to kolejna część cyklu pt. "Okiem mężczyzny",
bardzo dziękuję Mężowi za współpracę :)
bardzo dziękuję Mężowi za współpracę :)
* Bownik, B.; „Makro i mikroekonomia”, 2004.
Niesamowite, nie miałam pojęcia o istnieniu takiego miejsca. Podoba mi się Twój blog bardzo ,ale to bardzo :)
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
OdpowiedzUsuńW kwestii Oranii, nas również bardzo zaskoczyło istnienie TAKIEGO miejsca.
Cóż, kraj kontrastów :)